Jak już napisałam wcześniej "Ten jeden rok" kupiłam zamiast pierwszej części, przez przypadek, ulubione słowo Willema. Chłopak uważa, że całego jego życie jest przypadkiem. Nie podejrzewałam, że ta książka skradnie moje serce, ale najwidoczniej się myliłam. Druga część opisywana jest z punktu widzenia Willema, tego co działo się przez ten cały rok kiedy Allyson go szukała. Po pierwszej części wiemy, dlaczego chłopak zniknął, ale tutaj dowiadujemy się znacznie więcej. Nie ukrywam też, że książka bardziej mi przypadła do gustu niż pierwsza część.
Jak już wspominałam po pierwszej części wiemy co robi Allyson. Teraz jednak poznajemy życie Willema de Ruitera. Dowiadujemy się co nieco o jego dzieciństwie, rodzicach, przyjaciołach, zainteresowaniach. W przeciwieństwie do Allyson zajmuję się tym co kocha. Podróżuje po świecie, ucieka od problemów. W jego życiu też ważny jest teatr, Szekspir. Willem to typowy playboy podpadający mi pod Tony'ego Starka. Nigdy z nikim nie był na poważnie, zazwyczaj wystarczyły mu kobiety na jedną, bądź parę nocy. Był w paru związkach, ale kończyły się maksymalnie po miesiącu.
"Nie da się czegoś znaleźć, kiedy się tego szuka. Znajdujemy rzeczy, kiedy się za nimi nie rozglądamy."
Chłopak jednak ciągle przypomina sobie o dniu w Paryżu, który spędził z "Lulu", pragnie jej odszukać, choć nie wie nawet jak dziewczyna ma na imię. On jeszcze tego nie wiedział, ale ja tak. Robił to, bo się zakochał. Najbardziej irytowało mnie, że choć był niej tak blisko w paru momentach, to i tak jej nie spotkał. Zapewne jednak o to chodziło autorce, by trzymać nas wszystkich w napięciu, chociaż zakończenie było spodziewane. Poza tym główny bohater boryka się ze wspomnieniami. Przypomina sobie ojca, który umarł ponad dwa lata temu, jedzie odwiedzić matkę, chociaż uważa, że ona go tam nie chcę. Po tylu latach niespodziewanie odzywa się do niego wuj. Jego rodzina, w przeciwieństwie do rodziny Allyson rozpadła się, przynajmniej według niego.
Willema spotka także ogromna szansa w życiu. Będzie mógł zostać aktorem, grać na scenie, w dodatku w sztukach Szekspirowskich, które tak uwielbia. Zapewne nie jedna osoba chciałaby być na jego miejscu. Dostał wyjątkową szansę, ale czy ją przyjmie dowiecie się sami czytając książkę.
"Jak brzmi definicja szaleństwa?
Robić w kółko to samo i za każdym razem oczekiwać innych rezultatów."
Jak już wspominałam kocham styl autorki. Gayle Forman według mnie piszę tak lekko, że nie można się oprzeć czytaniu tej książki. Poza tym to może być też sprawka głównego bohatera, pokochałam tą książkę, dlatego, że w niektórych momentach przypominał mi Starka. Willem na pewno trafi na długą listę moich mężów. Książkę na pewno Wam polecam, jeśli sięgnęliście po pierwszą część oczywiście. Zastanawiam się, dlaczego niektórzy nie lubią książek tej autorki, bo ja w tym momencie pragnę dorwać się do "Byłam tu..." i pochłonąć ją w całości jak najszybciej. Na razie sobie jej jednak nie kupię. Mam za dużo książek do przeczytania, a na urodziny dostanę nowe. Książka zasługuje na przeczytanie. W komentarzach możecie zostawić opinię, czy podobała Wam się ta książka jeśli już ją przeczytaliście albo, czy zamierzacie sięgnąć po tą pozycję.
Miłego weekendu, pozdrawiam,
Tori.
Takie lekkie i przyjemne, a zarazem działające na emocje czytelnika książki są idealne na nadchodzące wolne dni :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTak, dla mnie to była bardzo przyjemna książka. Ja również pozdrawiam ;)
UsuńNiestety nie przepadam za takimi książkami, ale okładka - muszę przyznać - przepiękna!
OdpowiedzUsuńMi również okładka się spodobało, ogólnie okładki książek Pani Gayle Forman są piękne.
Usuń