2.09.2017

[60] Syndrom Simby i najnudniejsza miłość // Zaklinacz ognia - Cinda Williams Chima


Cinda Williams Chima to autorka wcześniej bestselerowych książek, z którymi nie miałam jeszcze do czynienia, jednak ludzie chwalą sobie książki napisane właśnie przez nią. Z niecierpliwością czekałam na premierę "Zaklinacza ognia", by móc zagłębić się w tym świecie. Cierpliwie doczekałam dnia wydania książki w księgarniach, popędziłam do Empiku, aby odebrać zamówienie i po zakończeniu czytania "Illuminae" wzięłam się za tę opowieść. Jakkolwiek dobrze miała się udać, tak nijako mogę coś o niej opowiedzieć. To właśnie problem, by o średniej książce napisać coś dobrego, więc przedstawię Wam swoje wady i zalety tej historii. 

Najpierw chciałabym się skupić na bohaterach, gdyż są najważniejszą częścią tej książki - Adrian i Jenna to główne postacie wymyślone przez autorkę, jednak czy na tyle dobre by mogły pomóc tej książce? 
Adrian to czarodziej, który moce odziedziczył w genach po swoim ojcu, jak na okładce jest już napisane chłopak chcę pomścić Wielkiego Maga. Pierwsze co rzuciło mi się jednak w oczy to fakt, że motyw jest podobny w "Królu Lwie", gdy Mufasa ginie i Simba postanawia uciec, by matka nie pomyślała, że młody lew był winny całemu zdarzeniu. Następnie jak gdyby nigdy nic idzie do szkoły. Później staje się wakacyjnym zbirem, który truje ludzi. Tak właśnie postępuje nasz młody bohater, co później sprawia, że staje się nastoletnim zabójcą, który każe złych ludzi. Jak na początku wydawał się jeszcze w miarę ciekawy, tak później trochę namieszano i widać, że chłopak sam nie wie jak się nazywa. Adrian, Ash, Adam? Do wyboru, do koloru, niby ma prawdziwe imię, ale autorka postanawia opisywać go w myślach tym zmyślonym, bo niby dlaczego nie? To wygląda niezbyt dobrze, bo ten nie zapomina o swojej rodzinie i cały czas wie kim jest. Ma on swój cel w życiu, który postanawia spełnić za wszelką cenę i pewnie większość z Was wie o co chodzi. 
Jenna to z kolei jeszcze dziwniejsza postać, już pomijając to, że jest jej najmniej w całej historii i w pewnych momentach postacie drugoplanowe mają więcej do powiedzenia niż ona i wydają się o wiele lepsze. Tajemnicza moc, która jest w niej sprawia, że wszyscy chcą ją mieć dla siebie. Zdecydowanie się jej to nie podoba, co pokazuje poprzez dołączenie do buntowników. Nijaka, chwilami kompletnie niepotrzebna, jakby autorka w środku pisania historii zastanawiała się czy dziewczyna jest w ogóle ważna i nie można by się jej pozbyć. Myślę, że to straszne jeśli zamiecie się pod dywan postać, która mogłaby wnieść wiele do opowieści i sprawić, że stałaby się lepsza. 
Czytając "Zaklinacza ognia" zastanawiałam się czy nie powinno się zamienić głównych bohaterów z drugoplanowymi, bo książka wypadłaby dużo lepiej. Lila to koleżanka ze szkoły Adriana, arogancka dziewczyna, która gdzieś ma zasady i naukę, przez co parę razy mogli ją wydalić. Nie znamy dokładnie jej celów, bo co chwila można zaobserwować jej zmianę, jednak jeśli lepiej jej się przyjrzymy zobaczymy, że dąży do jakiegoś celu i nie chcę z tym skończyć. Myślę, że w kolejnych częściach zostanie rozbudowana jeszcze bardziej, bo to, co nam pokazała pod koniec spodobało mi się. 
Zostaje nam jeszcze Destin Karn, człowiek złego króla, który jest jego szpiegiem, ale wydaje mi się, że nie za bardzo chciałby być w miejscu, w którym obecnie się znajduje. Niby wystepuje po tej złej stronie, ale ma o wiele więcej charyzmy niż Adrian, co powoduje, że odrobinę bardziej go lubię. Poznajemy jego ojca i dowiadujemy się trochę o jego przeszłości, ale to tyle, jest raczej wycofany i spokojny, jakby coś planował. 

Powracając do samej fabuły wszystko rusza się jak ślimak, na początku akcja jest w miarę szybka i ciekawa, ale z każdą stroną zwalnia, by chwilę przed zakończeniem miała szansę przyśpieszyć. Nie jest to coś, czego się spodziewałam po tej książce. Niektóre rozdziały czytałam na siłę, nie mogąc się powstrzymać przed ziewaniem. Chyba, że na mojej twarzy pojawiło się jednak zdegustowanie spowodowane jednym z najgorszych związków miłości jaki mógł się kiedykolwiek przytrafić w książce. To było wszystko zrobione jakby na siłę, a dialogi w tamtych momentach były tak sztucznie napisane, nie mogłam tego znieść i nie wiem czy ktokolwiek dałby sobie z tym radę. Na samym początku przeszkadzał mi wiek bohaterów, ale przeskok czasowy troszeczkę to naprawił, bo nie widziałam dwunastoletniej dziewczyny w rebelii, to raczej mało prawdopodobne. Dziedziczenie tronu dla kobiet bardzo mi się spodobało, bo to pokazało, że nie tylko mężczyźni mogą rządzić w królestwie, a to, co działo się na dworze rodziny Adriana było zdecydowanie na plus. 

Szkoda mi tak zmarnowanego potencjału książki, bo cała fabuła była wręcz doskonałym podłożem do ciekawej historii, od której nie chciałabym się oderwać, choć niestety tak się nie stało. Te wszystkie drobne błędy sprawiały, że nie potrafiłam o nich zapomnieć, bo niszczyły mi całą lekturę. Podobno poprzednie książki Cindi Williams Chima były na wysokim poziomie, ale teraz nie wiem czy chcę po nie sięgnąć, bo być może zawiodę się na nich tak, jak na "Zaklinaczu ognia". 

Pozdrawiam, 
Tori.


Theme by Violett